U samej podstawy pomysłu na fabułę "Pingwinów" leży fenomen filmików z uroczymi zwierzakami. Twórcy animacji, wiedząc, co widzowie lubią najbardziej, kreują nieloty na największe słodziaki na
Pingwiny z "Madagaskaru" – początkowo planowane jedynie na postaci poboczne w serii studia DreamWorks – okazały się tak wyraziste, że skradły w końcu pierwszy plan swoim kolegom z animacji. Widzowie zakochali się w ich bezkompromisowości, braku ogłady i ciętych, balansujących na granicy poprawności politycznej żartach. To, że Szeregowy, Skipper, Rico i Kowalski są stworzeni do przełamywania bajkowych konwencji, najlepiej pokazali w serialu emitowanym na kanale Nickelodeon. Znając ich potencjał, można było się spodziewać, że kinowe "Pingwiny z Madagaskaru" wprowadzą zupełnie nową jakość do hollywoodzkich animacji. DreamWorks postawiło jednak na tradycyjną konwencję.
DreamWorks Animation
Skąd pochodzą pingwiny? Oczywiście z Antarktydy. To tu zaczyna się historia trzech (wkrótce dołączy do nich czwarty) młodocianych nielotów, które nie godzą się z reżimem natury i postanawiają zbuntować się przeciwko utartym schematom. Są ciekawskie, nie boją się niczego i czują, że mogą zrobić w życiu coś naprawdę ważnego. Szansę ku temu dostają wiele lat później, gdy ich drogi krzyżują się z ośmiornicą o władczych zapędach. Okazuje się, że nie tylko tytułowe pingwiny chcą ratować świat. Podobną misję wyznaczyła sobie organizacja Północny Wiatr (autorom polskiej wersji językowej udało się w zabawny sposób wytłumaczyć oryginalny skrót NW). Pytanie, czyje metody okażą się skuteczniejsze – hipernowoczesne rozwiązania technologiczne Północnego Wiatru czy brak jakichkolwiek rozwiązań oddziału Skippera?
U samej podstawy pomysłu na fabułę "Pingwinów" leży fenomen filmików z uroczymi zwierzakami. Twórcy animacji, wiedząc, co widzowie lubią najbardziej, kreują nieloty na największe słodziaki na świecie, a dramatyzm budują na fakcie, że wkrótce te wspaniałe stworzonka mogą stać się ofiarą szalonej ośmiornicy. Ekipa DreamWorks w ogóle ma świetnie rozpracowane gusta zarówno dzieci, jak i dorosłych, i wykorzystuje tę wiedzę do zaspokojenia oczekiwań obu tych grup. Starsi dostają masę intertekstualnej rozrywki i fantastyczne żarty językowe, a mniejsi – spektakularne upadki, wywrotki i inne cielesne gagi (które bawią – a jakże – wszystkich bez względu na wiek). W pewnym momencie może się jednak okazać, że za dużo tego dobrego. Że od ciągłej ekscytacji i nieustających impulsów można dostać zadyszki. Skipper, jak to Skipper, niemal bez przerwy wyrzuca z siebie potoki połamanych, wypaczonych, nieskładnych wypowiedzi. Śmieszne są jak nie wiem co, ale nie ma przed nimi ucieczki. W przypadku serialu po każdym trwającym 20 minut odcinku można było złapać oddech. Na seansie "Pingwinów" pozostaje się wyłączyć, a wtedy słowa Skippera zamieniają się w zwykły szum. Na marginesie, dzieci prawdopodobnie słyszą taki szum już od samego początku – łamańce językowe są zbyt skomplikowane, by mogły za nimi nadążyć, nie ma się więc co zżymać, że bajka uczy dzieci niepoprawnie mówić.
DreamWorks Animation
DreamWorks Animation
DreamWorks Animation
Nie ma też w "Pingwinach" takich kontrowersji, żeby rodzice mieli jakiekolwiek obawy, czy zabierać dzieciaki do kina. Jest kilka podtekstów, kilka dwuznacznych zdań, ale wszystko w ramach normy. Czy taki grzeczny wymiar animacji jest jej zaletą, to jednak kwestia gustu. Ja osobiście wolałabym, żeby Skipper i jego brygada trochę bardziej nabroili i – tak jak to robią w serialu – przyprawili nadopiekuńczych rodziców o kilka siwych włosów. Mam nadzieję, że będą miały jeszcze ku temu okazję.
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu